top

Logowanie

Wesprzyj Bajkownię

     Twórz z nami Bajkownię!

Kto jest Online

Odwiedza nas 479 gości oraz 0 użytkowników.

Przyjaciele Bajkowni


wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


Bogdan Dmowski czyta wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


bajkowy podcast okladka


bajki dla dzieci


zloty jez



TataMariusz 200x200

© Copyright by Bajkownia.org - Fabryka Bajek, Powered by Joomla! Valid XHTML and CSS.
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Opowieści z Wielkiego Lasu - Biały Wilk

ROZDZIAŁ 1

Pajęczyna pełna kropel porannej rosy, w której promienie słońca przesiane przez korony drzew tańczyły świetlnymi refleksami, zdawała się być dziełem sztuki, przynajmniej w mniemaniu chłopca leżącego tuż pod nią.

Było w tym coś hipnotyzującego, co sprawiało, że nie miał ochoty wracać jeszcze do domu.
Tatko pewnie łowi ryby, a maliny będziemy jeść dopiero po obiedzie, więc mam jeszcze trochę czasu – myśląc to, chłopiec przeciągnął się ospale i począł obserwować muchę, która zataczała coraz ciaśniejsze kręgi nad pajęczyną. Zastanawiał się, co pcha muchę w kierunku pajęczyny. Czy jest zauroczona światłem uwięzionym w kroplach rosy, czy też po prostu jest ślepa, że tak natrętnie mknie ku własnej zgubie.
- Trzy, dwa, jeden, bęc - mucha zakończyła swój lot. Trzepocząc skrzydełkami, coraz bardziej poczęła plątać się w sieci. Przez moment chłopiec chciał wyciągnąć rękę i uchronić insekta od zguby, jednak nie zrobił tego. – Przyroda jest mądra, mądrzejsza od nas ludzi i nic nie dzieje się bez przyczyny, to łańcuch zależności, który trwa od wieków i trwać będzie długo po tym, jak już nie będzie twoich wnuków – wspomnienie słów ojca zatrzymało go w miejscu i pozwolił toczyć się dalszym wydarzeniom, wypowiadając kolejne słowa ojca na głos.
- Zwierzęta nie są złe – pająk wystrzelił z zaciemnionego rogu pajęczyny wprost na muchę.
- Zabijają to prawda, ale tylko dlatego, żeby przeżyć – muchy nie było już prawie widać. Zamiast niej był kokon, nad którym pieczołowicie pracował pająk.
- Najniebezpieczniejszym stworzeniem jest człowiek, bo często zabija dla samej przyjemności zabijania. Człowiek robi złe rzeczy dla zabawy, a zwierzę, dla przetrwania, dlatego to, co robi zwierzę, nie można nazwać złym, synu.
Mikołaj, bo tak właśnie miał na imię chłopiec, nigdy nie kwestionował tego, co mówił ojciec na temat lasów i zwierząt je zamieszkujących, bowiem ojciec był w tej dziedzinie ekspertem. Choć obecnie mieszkali na skraju lasu i pół godziny pieszej wędrówki od wsi, Mikołaj dobrze pamięta lata spędzone w mieście. Tata był z wykształcenia przyrodnikiem i wykładał na uniwersytecie, mama zaś była aktorką. Zarówno Mikołaj, jak i jego starszy brat, Bogumił, pobierali naukę w państwowej szkole. Oprócz tego, jeszcze dwa razy w tygodniu przychodziła do domu guwernantka, która uczyła ich francuskiego. W przeciwieństwie do dzieci z okolicznej wioski chłopiec był wykształcony, co na początku sprawiało pewną trudność w nawiązaniu znajomości. Nie potrafili się zrozumieć, bo jak mówiły dzieci z wioski, Mikołaj wyrażał się po miastowemu. Prędko jednak okazało się, że dobrze strzela z procy, łuku i wykazuje niezgorszy talent do ujeżdżania graniastej świni należącej do młynarza znad rzeki. Oczywiście ku wielkiemu niezadowoleniu owego młynarza. Ponadto Mikołaj opowiadał dzieciom bajki, które czytał w szkole, co na letnich niedzielnych ogniskach stawiało go w centrum zainteresowania młodych uczestników tychże ognisk.
To już trzeci rok mija, jak przeprowadziliśmy się na wieś. Trzeci rok jak… . Chłopiec końcem rękawa przetarł łzę spływającą mu po policzku. Nie, nie będę płakał pomyślał, a myśl ta była tak intensywna, że nie miał pewności, czy aby na pewno pozostała tylko myślą, czy też wykrzyczał ją tak głośno, że nawet echo zamarło, przerażone siłą jego głosu. To już trzeci rok jak mama jest w niebie.
Znów w głowie chłopca rozbrzmiały słowa ojca. „Nie płacz. Pan Bóg zabrał mamusię do siebie, ale nie pozostawił nas samych, dał nam Sofię. I ty i brat jesteście już prawie mężczyznami i będę potrzebował waszej pomocy w opiece nad siostrzyczką, wiedz, że mama patrzy teraz na nas z góry i na pewno chciałaby widzieć nas dzielnych i pogodnych, opiekujących się jej córką. Co o tym myślisz Mikołaju?”
Trzask pękającej gałęzi wyrwał chłopca z zadumy i postawił go na nogi z prędkością, jakiej nigdy by się po sobie nie spodziewał. Jeleń – chłopiec poczuł, jak serce wraca mu z przełyku na swoje prawowite miejsce. Głupiś Mikołaj, oj głupiś, w lesie trzeba być czujnym – skarcił się pod nosem.
Rzeczywiście, naprzeciw chłopca, w odległości nie większej niż dziesięć kroków, stał jeleń. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dzikie zwierzęta są bardzo płochliwe i nigdy nie podchodzą tak blisko ludzi. Może za wyjątkiem wygłodniałych wilków, których siły nadwyrężyła ciężka zima. Taki głodny wilk potrafi być niebezpieczny nawet dla dorosłego człowieka. Niebezpieczeństwo też czyha ze strony dzika mającego młode prosiaczki, ale jeleń to w końcu nie wilk ani dzik.
Nawet nerwowe poderwanie się chłopca nie spłoszyło nieoczekiwanego gościa. Co więcej, można było odnieść wrażenie, że zwierzę jest rozumne, jego spojrzenie wydawało się badać intruza i było dalece inne od dzikości, można by było rzec, że ludzkie.
Jeleń, bez jakichkolwiek oznak niepokoju, przeszedł obok chłopca w odległości nie większej niż dwukrotna długość wyciągniętej ręki, następnie przeskoczył krzak malin i stanął w miejscu, odwracając łeb w kierunku Mikołaja i patrząc mu prosto w oczy.
- Chcesz, żebym za tobą poszedł? – spytał chłopiec i już miał się roześmiać z tego, że zaczyna rozmawiać ze zwierzętami, jednak uśmiech zastygł mu na ustach, zanim jeszcze gardło wydało z siebie żabi rechot, jak to miał w zwyczaju nazywać śmiech Mikołaja jego brat podczas niegroźnych sprzeczek, do jakich między nimi dochodziło. Nie roześmiał się, gdyż jeleń parsknął, pokiwał łbem, co bez wątpienia wyglądało na gest przytakiwania i kilkakrotnie zarył racicą w ściółce leśnej.
- Ja chyba śnię – wymamrotał pod nosem z wpół rozdziawioną gębą. Jednak coś głęboko w świadomości chłopca mówiło mu, że to nie sen, wszystko było zbyt żywe, aż za nadto realne. Nieprawdziwy zdawał się być tylko dziwny przybysz naprzeciw niego. Podniósł zebrane maliny i zaczął podążać za jeleniem. Najpierw spokojnie, nieco niepewnie. Potem jego krok stawał się coraz szybszy i lżejszy, żeby w końcu przerodzić się w szaleńczy galop. Zwierzę co jakiś czas przystawało, żeby zaczekać na biegnącego za nim człowieka.
Minęło kilka minut, a chłopiec prawie nie czuł zmęczenia, zahipnotyzowany widokiem galopującego zwierzęcia. Przez ten czas las stał się gęstszy, ciemniejszy i bardziej złowieszczy, ale zmysły człowieka nie notowały tego. Był tylko jeleń i pęd, dziki pęd.
Nagle zwierzę skoczyło przez gęste krzaki dzikich jeżyn i tętent kopyt ucichł. Chłopiec, wiedząc, że gonitwa dobiegła końca, zwolnił do marszu i dopiero wtedy poczuł, że serce bije mu tak, jakby chciało rozerwać klatkę piersiową i wystrzelić hen daleko niczym kamień z procy. Kilka głębokich oddechów pomogło ustabilizować jego rytm i Mikołaj, obchodząc krzaki dzikich jeżyn, które tak zwinnie pokonał jego zwierzęcy przewodnik, wszedł na niewielką polankę. Chwilę potem nogi chłopca stały się ciężkie niczym z ołowiu, jednakże tylko po to, aby przemienić się w galaretowate kołki o konsystencji podobnej do kisielu, jaki robiła jego mama. Śniadanie podeszło mu do gardła i runęło z powrotem w głąb trzewi niczym kamień rzucony w przepaść, a po całym ciele rozlała się fala gorąca gnana zimnym dreszczem. Wszystko to za sprawą widoku, jaki ukazał się jego oczom.
Na polanie stał jeleń przewodnik, ale to, co tak śmiertelnie przeraziło młodego człowieka, znajdowało się jakieś dwa kroki na prawo od jelenia i niecałe dziesięć od Mikołaja.
Potężny biały wilk wpatrywał się tym samym rozumnym wzrokiem co i jeleń. Jednak było w jego spojrzeniu coś jeszcze. Mimo że oczy wilka zdawały się być rozumne, to wyniosłość, jaka z nich biła, mieszała się z cierpieniem. Dopiero po chwili chłopiec dostrzegł przyczynę owego cierpienia. Prawa przednia łapa wilka uwięziona była w sidłach.
- Kłusownicy – wymamrotał Mikołaj. Dużo się o nich nasłuchał od ojca i to, co słyszał, nie sposób było nazwać dobrym. Znów w głowie rozbrzmiały mu jego słowa.
„Kłusownicy to przestępcy. Prawo nakazuje polować w określonych porach roku i karze zachowywać umiar, tak aby nie wytępić nadto populacji konkretnych zwierząt, bo inaczej grozi to wymarciem gatunku. Jednak kłusownicy nie zważają ani na jedno, ani na drugie. Zabijają całym rok i im więcej zwierząt padnie ich ofiarami, tym lepiej. Dlatego są ścigani przez prawo. Nasz król jest mądry, dlatego karze ścigać kłusowników. Wie, że bez jego interwencji w niedługim czasie nasze lasy byłyby martwe.”
Paraliż powodowany strachem wynikłym z tak nieoczekiwanego spotkania zaczął powoli ustępować, a miejsce samego lęku zajęło współczucie dla schwytanego zwierzęcia. Minęło kilka minut, zanim Mikołaj uspokoił się na tyle, żeby być w stanie myśleć, co ma dalej począć.
- Teraz wszystko rozumiem, chociaż nie, nie rozumiem. Jestem tu po to, aby pomóc, ale jak to możliwe, że jeleń sprowadza na pomoc człowieka uwięzionemu wilkowi? Nikt mi w to nie uwierzy. Powiedzą, że najadłem się dzikich jagód i majaczyłem w malignie – mówiąc to zarówno do zwierząt, jak i samego siebie, Mikołaj począł rozglądać się za solidnym kawałkiem kija. Kiedy już zaopatrzył się w potrzebne narzędzie, skierował swe kroki w kierunku uwięzionego zwierzęcia. Wilk uważnie obserwował chłopca, nie zdradzając żadnych oznak niepokoju, w przeciwieństwie do Mikołaja, dla którego każdy krok przybliżający go do wilka był prawdziwym wysiłkiem.
- Nie zjesz mnie prawda wilczku? – spytał chłopiec. - Chcę ci pomóc.
Jeszcze tylko trzy kroki dzieliły go od zwierzęcia.
- Wiem, że po to przyprowadził mnie tu twój przyjaciel. – W tym momencie uderzył go bezsens własnych słów. Przecież wilk i jeleń nie mogą być przyjaciółmi, a jednak to jeleń go przywiódł w to miejsce i młody człowiek odnosił wrażenie, że jeleń dobrze wiedział, co robił.
Dwa kroki.
- Pomogę ci i każde pójdzie w swoją stronę, dobrze?
Jeden.
Mikołaj nigdy nie był tak blisko wilka. Co prawda, nigdy też tego nie pragnął. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest zdecydowanie większy od innych przedstawicieli swego gatunku, a jego białe futro jest w nienagannym stanie, tak jakby było szczotkowane i należało do jakiegoś domowego pieska mieszkającego na dworze jakiejś księżnej a nie do dzikiego mieszkańca lasu. Zresztą sam kolor też tu nie pasował. W tych lasach nie występowały białe wilki tylko szare. Białe wilki spotkać można było daleko, dalej na północ. Chłopiec wiedział o tym, bo jego ojciec dbał osobiście o edukację dzieci po tym, jak opuścili miasto.
Zwierzę nie przerywało ani na chwilę kontaktu wzrokowego, nie zdradzało też żadnych oznak niepokoju. Nic w postawie wilka nie wskazywało na to, że po uwolnieniu zaatakuje. Dzikie z pozoru zwierzę nie miało w sobie nic z dzikości, za to emanowało spokojem. Spokojem, który był zaraźliwy i szybko począł opanowywać chłopca. Oboje przez chwilę badali się wzrokiem, po czym Mikołaj zdecydowanym ruchem wsunął kij między kleszcze sideł, naparł z całej siły, opierając go sobie na klatce piersiowej, a następnie lewą stopę postawił na jednej ze szczęk i począł rozwierać sidła. Wystarczyło kilka centymetrów i wilk był wolny. Zawył, a w odpowiedzi dobiegł ich uszu skowyt z chyba każdej strony lasu. Zwierzę ostatni raz spojrzało na chłopca, po czym ruszyło w głąb lasu, utykając na jeszcze niedawno uwięzionej łapie. Jeleń, który nie opuszczał ich ani na chwilę, wykonał coś, co można by nazwać ukłonem i też pomknął w las.
- Powiedzą, że najadłem się dzikich jagód. Tak, dokładnie tak powiedzą.
Mikołaj dopiero kiedy został sam dostrzegł, że wokół zastawionych sideł porozrzucana jest spora ilość słonecznikowych łupinek.
- Borun?! Nie, to nie może być on. Przecież jest myśliwym na służbie Hrabiego Mendela. Ale jeśli to on, to…. Nie, to niedorzeczne. Lepiej o wszystkim zapomnieć. Tak, to będzie najlepsze wyjście.
Niepokój Mikołaja był uzasadniony. Kilkakrotnie widywał na jarmarkach owego Boruna i nie znał nikogo we wsi, kto miałby taką słabość do słoneczników. Wiedział, że jeśli jego domysły są słuszne, to myśliwy będący w służbie u hrabiego, nie kłusuje bez jego wiedzy i najlepiej będzie, jeśli o wszystkim jak najszybciej zapomni.


ROZDZIAŁ 2

Słonecznik z impetem uderzył o drzewo, roztrzaskując się na drobne kawałki, wydając przy tym coś w rodzaju mokrego chlap. Następna poleciała kanka do połowy wypełniona malinami.
- Ten smark zadrwił ze mnie. – Mężczyzna podniósł kij i nerwowo krążył wokół pustych sideł, co chwila spoglądając na dwóch towarzyszy, którzy jednak nie odzywali się, tylko patrzyli tępym wzrokiem na szefa. Wszyscy trzej ubrani byli w zwierzęce skóry, włosy mieli długie miejscami zaplecione w warkocze, zarost około dwudniowy. U pasów nosili toporki, a na plecach ciężkie kusze za wyjątkiem owego, najbardziej rozwścieczonego mężczyzny, który na plecach miał przewieszoną flintę, a za pas zatknięte dwa pistolety. – Byłem na malinach – zaczął parodiować głos chłopca. – Ach, nie mam ich przy sobie, bo wystraszyłem się dzika i zacząłem uciekać – parodia nabrała już postać karykatury. – No, pomyliły mi się strony i dlatego jestem tak głęboko w lesie panie Borun.
- Ten smark – zaczął jeden z mężczyzn – gapił się na słonecznik i tu też jest go pełno. Widział, w którym kierunku idziemy i wydawał się bardziej przerażony naszym widokiem niż wspomnieniem o dziku, który to niby napędził mu takiego pietra. On wie, a jeśli jeszcze nie wie, to dojdzie do tego, jak już ochłonie. To syn tego przyrodnika, co zwalił się nam tu na łeb trzy wiosny nazad. Ten przyrodnik człek kształcony i w prawie obyty, wiesz o tym Borun. Dobrze o tym wiesz. Będą kłopoty.
Borun nachylił się nad sidłami i zaczął rozkopywać ściółkę.
- Ślady są niewyraźne, zwierzę rzucało się w sidłach, ale jest za sucho, aby zostawiło wyraźny ślad.
Nie odrywając wzroku od sideł, zakomunikował – Wracamy do hrabiego!

Mężczyzna przechadzał się nerwowo po komnacie pełnej zwierzęcych trofeów porozwieszanych na ścianach. Miał na sobie czerwoną marynarkę, koszulę z żabotem
spiętym ozdobną zapinką i wąskie spodnie wpuszczone w jeździeckie buty. Stanął przodem do głowy niedźwiedzia zawieszonej nad kominkiem. Milczał długo, nie zwracając uwagi na trzech myśliwych stojących za nim.
- Mam poważnych kupców – powiedział. – Od kiedy król wprowadził surowe restrykcje odnośnie polowań, bardzo wzrósł popyt na skóry. Muszę dotrzymać ilości i terminów. Widzę, co się dzieje, nadchodzą trudne czasy dla szlachty. Być może jesteśmy wymierającym gatunkiem. Mieszczaństwo coraz głośniej krzyczy o uwłaszczeniu chłopów, o równości i o krzywdach, jakie to spotykają wieśniaków ze strony wielmożów. Jak tak dalej pójdzie, to i mnie trzeba będzie wziąć pod ochronę, bo i pewnie polować na szlachciców zaczną. Te skóry to moje finansowe zabezpieczenie. Na ciężkie czasy przyda się każdy grosz, nawet jeśli nie jest on zdobyty uczciwie, ale czy słusznie postąpił król, zabraniając nam polować w ilości, jaka jest nam potrzebna? Nie! On chce walczyć o przetrwanie gatunków jego zdaniem zagrożonych, ale prawda jest taka, że mój dziad i pradziad, i dziad pradziada polowali do woli na tych ziemiach, a zwierzyna jak była, tak jest. I nagle zaczyna bredzić o degradacji i wyniszczeniu przyrody. Zapewne pod wpływem tych tak zwanych ekologów, którymi się tak lubi otaczać. Nie dość tego, jednego z nich mamy pod własnym nosem. – Mężczyzna milczał dłuższą chwilę, po czym dodał spokojnym przytłumionym głosem – Popełniliście błąd, byliście niewystarczająco ostrożni i teraz grozi nam zdemaskowanie. Trudne czasy wymagają trudnych decyzji. Musicie naprawić swój błąd, nie chcę znać szczegółów. Zróbcie to jak najszybciej.
Myśliwi spojrzeli po sobie z nutą niedowierzania, ale żaden z nich nic nie powiedział. Wiedzieli doskonale, czego oczekuje od nich hrabia, to budziło w nich strach, ale jeszcze większy lęk rodził się na myśl o królewskich lochach, bądź co gorsza, szubienicy.
Hrabia, nie odwracając się, odprawił mężczyzn machnięciem ręki.
Mikołaj nic nie powiedział ojcu o przygodzie, która go spotkała w lesie. Zapytany o kankę na maliny, opowiedział tę samą historię z dzikiem co myśliwym - nie, nie myśliwym, - - pomyślał chłopiec - kłusownikom. Już od trzech godzin kręcił się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Z odgłosów rozchodzących się po izbach wnioskował, że jest jedynym, który nie śpi tej nocy. Ojciec i brat już od co najmniej dwóch godzin, prześcigali się w chrapaniu. Zaśmiał się na myśl o tym, że pewnego dnia, jak tylko jego siostra podrośnie, to może dołączyć do tego charczącego chóru. Niestety uśmiech nie utrzymywał się długo, gdyż Mikołaj nie wiedział, jak powinien postąpić. Myślał, że najlepiej będzie, gdy zapomni o całej sprawie i miał nadzieję, że tak samo postąpią kłusownicy. Bał się, że odnaleźli jego kankę, ale tłumaczył sobie, że jeśli nic nie zrobi, zachowa w tajemnicy to, co wie, to kłusownicy nie będą sobie zawracać nim głowy. Był taki moment, że chciał powiedzieć ojcu o tym, co zaszło. Wiedział, że ma on znajomości na dworze króla i prawdopodobnie doszłoby do procesu hrabiego Mendela. Było pewne, że ojciec nie zostawi tej sprawy i będzie chciał dojść sprawiedliwości. To przerażało go równie mocno jak myśl o zatajeniu prawdy, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że ciężko będzie przeciwstawić słowo dwunastoletniego chłopca zdaniu właściciela ziemskiego mającego niemałe wpływy w kręgach arystokratycznych. Bał się, że w razie przegranej będą musieli znów się przeprowadzić, a jemu spodobała się ta wieś i jej mieszkańcy. Od jakiegoś czasu było to miejsce, które nazywał swoim domem i nie chciał szukać sobie nowego.
Wiedząc, że sen nie przyjdzie prędko, chłopiec wymknął się z chaty i udał nad rzekę oddaloną jakiś kilometr od jego domu, w miejsce, gdzie stara wierzba płacze nad spokojnym nurtem rzeki. Była to jego samotnia, miejsce rozmyślań i puszczania „kaczek”, które całkiem nieźle robiły na rozmyślanie. Postanowił poważnie rozważyć wszystkie za i przeciw oraz zdecydować, czy rano powie całą prawdę ojcu, czy też zapomni o tym, co miało miejsce i już nigdy nie będzie do tego wracał.

 

ROZDZIAŁ 3

Nie wiedział, jak długo biegł. Coraz dalej i dalej, głębiej w las. Chłostany po twarzy kroplami deszczu, które mieszały się ze łzami i napływały do rozwartych ust łapczywie łapiących powietrze. W pewnym momencie potknął się i upadł, doszczętnie babrając się w błocie. Nie wstał, nie miał siły wstać, nie miał ochoty wstać, nie miał po co wstać. Chciał umrzeć tu i teraz. Przemoczony, zasmarkany, zapłakany, w błocie, z twarzą między rękoma przyciśniętą do ziemi, chciał umrzeć.
Zamknął oczy i uderzył pięścią w ziemię, rozbryzgując na wszystkie strony kawałki błota. Przed oczami na nowo stanął przerażający obraz płonącego domu. Tam nad rzeką, myślał, że tak długo pogrążył się w rozmyślaniach, tak długo, że zastał go świt, ale to nie słońce wschodziło. Światło było za słabe i nie przeganiało otaczających go ciemności, biło z jednego punktu. Zrozumiał od razu. Wiedział to natychmiast, jak tylko podniósł wzrok znad tafli wody i wiedział, że się nie myli, choć bardzo tego chciał, bardzo chciał się mylić. Później był szaleńczy bieg i trzy postacie konno pędzące naprzeciw niego. Nie widzieli go, schował się w rowie, ale on ich widział i rozpoznał. Trzy postacie w skórach z kuszami, jedna z nich miała coś przewieszone przez konia. Trzej myśliwi. Chwilę później był na miejscu.
Ogień, wszędzie ogień, dom w ogniu, stodoła w ogniu. Wiedział, że jego bliscy są w środku, że nie żyją. Usłyszał kościelny dzwon i głosy ludzi z wioski, spieszących na pomoc. Uciekł w las, nie wiedział, czemu to zrobił.
Znów pięść wbiła się w ziemię. Mikołaj nie leżał już, tylko klęczał ze spuszczoną głową, tępo wpatrując się w ziemię i nie bacząc na to, że jest cały przemoknięty. Prawie natychmiast przestał płakać. Twarz zaczęła nabierać surowości. Rozpacz ustępowała miejsca złości, która po chwili przerodziła się w czystą nienawiść i rządzę zemsty, o jaką trudno by podejrzewać dwunastoletniego chłopca.
- Zabiję ich – wycedził przez zaciśnięte zęby – zapłacą mi za to w równej mierze i kłusownicy, i ich pan. Zabiję ich wszystkich.
- Z zapaleniem płuc to nie będzie takie proste, a zapalenie masz pewne, jak tak dalej będziesz klęczał na deszczu.
Mikołaj podniósł wzrok na człowieka, który do niego mówił i który tak niepostrzeżenie zjawił się przed nim, nie czyniąc przy tym najmniejszego hałasu.
Mężczyzna był wysoki, szczupły, ale w miarę dobrze umięśniony. Przepasany był w biodrach skórą jakiegoś zwierzęcia sięgającą do połowy ud. Był bosy i prawie nagi. Poza skórą na biodrze miał na sobie tylko futro jelenia zarzucone na plecy. Chłopiec wiedział, że to futro jelenia, gdyż miało ono głowę owego zwierzęcia, a  była ona kapturem dla mężczyzny. Kaptur ten nadal posiadał imponujące poroże.
Mikołajowi mężczyzna wydał się bardzo dziwny, wręcz nierealny. Oczy zdawały się więzić pierwsze promienie wschodzącego słońca, zupełnie jak u zwierząt przystosowanych do widzenia w ciemności, ale nie były drapieżne, biło z nich zrozumienie, mądrość i współczucie. Mikołaj, patrząc w nie, wiedział, że już nic mu nie grozi, ufał temu człowiekowi, choć sam nie rozumiał dlaczego. Ufał tak bardzo, że kiedy mężczyzna kazał mu wstać i iść z nim, chłopiec nie protestował, nie pytał, tylko posłusznie ruszył za mężczyzną.

Chata wyglądała na zwykłą leśniczówkę. Pełno w niej było skór zwierzęcych, dwa posłania, dębowy stół, cztery krzesła i drewniany kufer pod jedną ze ścian. Chata była drewniana poza jedną ścianą, którą zbudowano z kamienia. Na ścianie tej znajdował się kominek, przy którym teraz suszyło się odzienie chłopca. Mikołaj, może dlatego że był pod wpływem szoku, a może dlatego że ostatnio spotykały go same dziwne rzeczy, nie spytał nawet, dlaczego kominek sam zapłonął, gdy tylko weszli do chaty. Mężczyzna dorzucił drewna do ognia i zwrócił się do chłopca.
- Mam coś dla ciebie – mówiąc to, zaczął grzebać w kufrze. – Nie będziesz przecież tak siedział w samych majtkach. Nie jest to może tradycyjne ludzkie ubranie, ale przed chłodem chroni dobrze, gwarantuję.
Faktycznie nie było to tradycyjne ludzkie ubranie. Mężczyzna wyciągnął futro białego wilka, tak samo posiadające łeb zwierzęcia. Mikołaj przyjął dziwny prezent, skinieniem głowy wyrażając podziękowanie i otulił się futrem. Teraz kiedy opadły z niego emocje, wyraźnie czuł chłód poranka, zważywszy na to, że izba nie zdążyła się jeszcze nagrzać od kominka.
- Wiem, co się stało – powiedział mężczyzna.
- Skąd pan wie?
- Mieszkam w tym lesie bardzo długo i zwierzęta donoszą mi o rożnych wydarzeniach, zarówno w lesie, jak i na jego obrzeżach.
Mikołaj nie spytał, w jaki sposób informują go zwierzęta. Skoro ten człowiek mówił, że wie to od zwierząt, to tak musiało być.
- Masz jakąś bliską rodzinę, która mogłaby cię przygarnąć?
Chłopiec pokręcił przecząco głową.
- Możesz zostać ze mną, Mikołaju. Nie patrz tak. Wiem, jak masz na imię. Mówiłem już, że mieszkam tu bardzo długo.
Mężczyzna spojrzał na drzwi, które lekko się rozwarły i do środka wsunęła się głowa białego wilka.
Chłopiec poderwał się na nogi i zaczął odsuwać w przeciwległy kąt, ale mężczyzna zdecydowanie chwycił go za rękę i posadził z powrotem. Wilk wszedł do chaty i położył się obok kominka.
- Nie bój się. Nic ci nie grozi ze strony Malavona. Nie poznajesz go?
- Poznaję – wycedził chłopiec – to wilk z sideł.
- Tak. Posłuchaj mnie chłopcze. To była próba. Malavon mógł sam się oswobodzić, jednak chcieliśmy sprawdzić jak się zachowasz. Wiedz, że potrafię czytać w ludzkich sercach. W sercach wszystkich ludzi, którzy przemierzają las, ale chciałem mieć pewność, że jesteś tym właściwym, tym którego szukam.
- Nie bardzo rozumiem proszę pana. Próba? Do czego jestem właściwy?
- Mam na imię Walidar. Nie musisz się zwracać do mnie per „pan”. Chciałbym, żebyś był opiekunem tego lasu.
- Leśniczym? – spytał chłopiec.
- Kimś w tym rodzaju, ale nie leśniczym. Leśniczy podlega królowi, a ty byś podlegał siłom większym niż król. Nauczysz się rozumieć zwierzęta jak ja. Leśniczy nie rozumie tak dobrze zwierząt, dlatego nie zawsze może postępować słusznie. Ty będziesz wiedział o lesie wszystko, jeśli tylko zechcesz. Malavon jest już stary i chce odejść ze służby, ale muszę mieć kogoś, kto go zastąpi. Miałeś jeszcze podrosnąć, zanim złożę tę propozycję. Niestety rozwój wypadków…. Sam rozumiesz.
- To ten wilk jest opiekunem? I rozumie wszystkie zwierzęta? – zdziwił się chłopiec.
- Malavon nie jest zwykłym wilkiem. Zrozumiesz to, jeśli zechcesz się do mnie przyłączyć.
Mikołaj rozważał przez chwilę propozycję mężczyzny, który kazał się zwać Walidarem.
- Nie mam, gdzie się podziać, panie Walidar, równie dobrze mogę zostać i tu. Mój tata kochał przyrodę i pewnie byłby szczęśliwy, gdybym opiekował się lasem. Zgadzam się.
Mężczyzna pokiwał z zadowoleniem głową i począł na nowo grzebać w kufrze. Po chwili wyciągnął butelkę, odkorkował ją i podał Mikołajowi, mówiąc, że to zioła, które zapobiegną przeziębieniu i mają jeszcze kilka innych pomocniczych właściwości, o których chłopiec niedługo się przekona. Zioła były ohydne, ale Mikołaj wypił wszystko. W tym momencie wilk podszedł do chłopca i patrzył mu w oczy tym samym rozumnym spojrzeniem co przy ich pierwszym spotkaniu.
- Malavon chce ci coś dać – oznajmił Walidar. – Czy przyjmiesz jego podarunek?
- Tak. – W głosie Mikołaja czuć było zdecydowanie.
Ledwie tylko zdążył odpowiedzieć, wilk ugryzł go w rękę. Mikołaj krzyknął z przerażenia i bólu, po czym świat zawirował mu przed oczyma i chłopiec zemdlał.

 


ROZDZIAŁ 4

- Straszna to tragedia. Cała rodzina zginęła w pożarze, który miał miejsce trzy miesiące temu. Zapewne słyszeliście państwo o tym tragicznym wydarzeniu? – hrabia Mendela powiódł smutnym wzrokiem po zebranych gościach, którymi byli okoliczni magnaci. - Nie chciałem, aby dziecko skończyło w sierocińcu. Ona ma dopiero trzy latka, osobiście zadbam o jej edukację, chociaż tyle mogę zrobić.
- Jest pan dobrym człowiekiem panie hrabio, taki uczynek z pewnością nie pozostanie niezauważony w królestwie niebieskim, prawda ojcze? – hrabina Latuska przeniosła wzrok z hrabiego na miejscowego proboszcza. Podobnie postąpiła reszta biesiadników.
Proboszcz przełknął ostatni kęs baraniego udźca, popił dużą ilością czerwonego wina i udzielił odpowiedzi, której wyczekiwali zebrani w sali balowej goście.
- Z całą pewnością hrabino. Nasz pan widzi wszystkie uczynki, dobre i złe. Z wszystkiego, co w życiu robimy, będziemy rozliczeni. Żeby żadne z nas nie rozczarowało się po śmierci, musimy pilnować się, aby żyć po bożemu. Trzeba dobrym dla bliźniego być, postów dochowywać, przykazań przestrzegać, odpusty wykupywać i na tacę nie żałować.
Nagły krzyk służek i pełne przerażenia bluźnierstwa myśliwych przerwały wywód proboszcza. Goście zmieszani i nieco zaniepokojeni spoglądali po sobie jakby w nadziei, że osoba siedząca obok nich wie więcej od nich samych na temat tego, co przeraziło służbę. W drzwiach pojawił się myśliwy. Był blady. Hrabia znał wiele lat swojego człowieka i nigdy dotąd nie widział go tak przerażonego, a to sprawiło, że i w nim niepokój zaczął przybierać na sile.
- Panie – wydyszał mężczyzna – wilki, wilki atakują.
Hrabia w pierwszym momencie myślał, że myśliwy za długo zasiedział się w piwnicy wśród beczek z winem i teraz ma majaki. Jednak coś chwyciło mężczyznę za nogi i pociągnęło w głąb korytarza, skąd dało się tylko słyszeć cichnący wrzask nieszczęśnika.
Poza krótkim och… hrabiny żaden z biesiadników nie wydał z siebie dźwięku. Wszyscy byli sparaliżowani strachem, który spotęgował się na widok białego wilka wkraczającego spokojnie na salę bankietową. W sali zapanowała martwa cisza w przeciwieństwie do reszty domostwa, gdzie co chwila dało się słyszeć wrzaski służby i warczenie wilków. Goście wodzili wzrokiem od hrabiego do wilka, od wilka do hrabiego, bo wilk zdawał się nie zwracać uwagi na siedzących w sali. Jego wzrok utkwiony był w gospodarzu. Zwierzę skoczyło na hrabiego i zrzuciło z krzesła. Okrzyk przerażenia wybuchł w sali jednak tylko na chwilę, gdyż zaraz powróciła złowroga cisza. Wilk zbliżył kły do krtani leżącego przed nim hrabiego.
- Tato!! – krzyk dobiegający z drzwi sprawił, że wszyscy łącznie z wilkiem spojrzeli w tym kierunku. W drzwiach stała dwójka dzieci. Tym, który krzyczał był chłopczyk, którego wiek z wyglądu można było ocenić na jakieś sześć lat. Obok chłopca stała młodsza od niego dziewczynka.
- Zostaw mojego tatę, odejdź stąd – płaczliwym głosem chłopiec krzyczał na wilka.
Zwierzę cofnęło się o kilka kroków. Nagle wilk począł się prężyć, przeciągać, futro zdawało się cofać, odsłaniając ludzkie ciało, a sam wilk przyjmował coraz bardziej ludzką postawę. Hrabina zemdlała. Reszta gości gapiła się z rozdziawionymi gębami. Chwilę później w miejscu wilka stał chłopiec w wilczej skórze. Dziewczynka, która stała w drzwiach, od razu rozpoznała w nim Mikołaja i rzuciła się w rozwarte, oczekujące jej ramiona chłopca. Mikołaj spojrzał z pogardą na leżącego z tępym wyrazem twarzy hrabiego Mendela. Powiódł po zebranych wzrokiem, wziął siostrę na ręce i opuścił salę. Nikt nie próbował go zatrzymać, nikt nie ruszył się nawet z miejsca i nie powiedział nic, jeszcze przez długi czas po tym, jak dziwny przybysz odszedł.


ROZDZIAŁ 5

- Babciu, a co było potem? – Mały chłopiec o kręconych blond włosach, leżał na brzuchu niedaleko kominka i, przebierając nogami, wpatrywał się w starą kobietę na fotelu bujanym. – Co się stało z siostrzyczką Mikołaja, czy też została wilkiem i strzegła lasu i czy hrabia poprawił się, i był już dobry?
- Nie, dla niej los przewidział inny scenariusz. – Kobieta lekko odepchnęła się nogą, wprawiając fotel w kołysanie i kontynuowała. – Mieszkała z Mikołajem w lesie, w chacie, do której nikt nie mógł trafić, jeśli Mikołaj sobie tego nie życzył, bo dom ten był magiczny i obcy nie był w stanie go zauważyć, nawet jakby stał dwa kroki od niego. Zresztą ludzie bali się zapuszczać tak głęboko w las. Kiedy dziewczynka miała piętnaście lat, koń pewnego młodego szlachcica spłoszył się i poniósł go daleko w las. Na domiar złego młodzieniec spadł z konia i mocno się potłukł. Zmarłby pewnie, gdyby nie przyszli mu z pomocą Mikołaj z siostrą. Przez dziesięć dni dziewczyna opiekowała się szlachcicem, a kiedy ten odzyskał trochę siły, posadziła go na konia i odprowadziła do granicy lasu. Młodzian, kiedy tylko całkowicie ozdrowiał, szukał swojej wybawicielki, ale w żaden sposób nie mógł trafić do tajemniczej chatki. Mikołaj z ukrycia obserwował mężczyznę, obserwował też siostrę i widział, że ten chwilowy kontakt z innym człowiekiem dał jej wiele radości. Widział, że jego siostra nie należy do lasu i powinna wrócić między ludzi. Tak też się stało. Pewnego razu szlachcic organizował zawody łucznicze. Zjechali się na nie najlepsi łucznicy z całej okolicy. Wśród nich była także siostra Mikołaja, bo musicie wiedzieć, że, żyjąc w lesie, nie rozstawała się z łukiem. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo był zdziwiony organizator zawodów, kiedy przyprowadzono mu zwyciężczynię, aby wręczył jej puchar. Od zdziwienia większa była tylko jego radość, bo oto odnalazł kobietę, która go uratowała. No, ale to już inna bajka. Jeśli chodzi o hrabiego, to nie wiem, czy się zmienił, ale wiem, co się stało. Wilki nie zabiły myśliwych, tylko poraniły. Jedni mówili potem, że dlatego, żeby Mikołaj mógł zabić ich osobiście. Inni natomiast twierdzili, że Mikołaj chciał tylko hrabiego. W każdym razie jeden z myśliwych tak się przeraził, że opowiedział o wszystkim królowi: o zabójstwie, o kłusowaniu. Król posadził ich w lochach, gdzie doczekali reszty swoich dni. Nie miał litości też dla hrabiego. Mendela. Odebrał mu tytuł, dwór poszedł pod licytację, a hrabia dołączył do myśliwych w lochach, jego żona z synem musieli przeprowadzić się do rodziny w mieście.
- Dlaczego Mikołaj nie zabił hrabiego? Mógł się zemścić za ojca i brata. – Spytał chłopiec.
- Jasiu. Mikołaj w pierwszej chwili chciał tak postąpić, ale zrozumiał, że wtedy stanie się taki sam jak hrabia. Pomimo tego że hrabia źle postępował, był też ojcem i Mikołaj nie chciał odbierać nikomu taty. Uznał, że trzeba go uczciwie osądzić za popełnione przestępstwa. Mikołaj mógł przemieniać się w bestię, ale wewnątrz nadal był chłopcem o dobrym sercu.
- Babciu. Ty też kiedyś wygrałaś zawody łucznicze. Dziadek zawsze powtarzał, że w strzelaniu z łuku nie masz sobie równych.
- To prawda skarbie, wygrałam kiedyś zawody – kobieta uśmiechnęła się ciepło do chłopca.
- Babciu, czy ty aby nie jesteś…?
- Nie bądź niemądry – fuknęła dziewczynka leżąca obok chłopca, która do tej pory w skupieniu słuchała bajki. – To bajka głuptasie. Jestem od ciebie starsza o dwa lata i wiem, że nie istnieje żaden strażnik lasu.
- Ale ja słyszałem kiedyś jak drwale rozmawiali, że nie mogą iść za daleko z wycinką w las, a za rok będą sadzić małe drzewka na miejscu tych, które wytną, żeby nie narazić się białemu wilkowi.
- Bzdura – odparła dziewczynka. – Wiejskie zabobony, nic więcej.
- Tak, to dlaczego myśliwi nie strzelają do saren i dzików z młodymi, i do niedorosłych jeszcze zwierząt? Stary Jaro mówi, że jak ktoś będzie wybijał matki i ich młode, to biały wilk przyjdzie po niego.
- Zabobony mówię - dziewczynka nie dawała za wygraną.
- No dość już tych kłótni. Teraz migiem do kąpieli i spać.
- A jutro też nam opowiesz bajkę?
- Opowiem smyku, opowiem.
Dzieci poderwały się z podłogi i wybiegły z pokoju. Uszu kobiety dobiegł jeszcze głos chłopca, który proponował siostrze wyścig do łazienki, po którym to wygrany będzie mógł nosić tytuł króla.
Bez pośpiechu kobieta wyszła na taras. Był piękny wieczór końca lata. Choć nadal było ciepło, to powietrze niosło już zapowiedź jesieni. Słońce płonęło na czerwono tuż nad horyzontem. W pewnym momencie kobieta dostrzegła coś przemykającego na obrzeżach lasu. Kształt zniknął za wzniesieniem, ale po jakimś czasie pojawił się na wzgórzu umiejscowionym w połowie drogi między lasem a posiadłością. Było to wystarczająco blisko, aby stare, lecz nadal bystre oczy, wyraźnie widziały dużego białego wilka spoglądającego w jej stronę. Wiedziała, że wilk też ją widzi. Półszept wydobył się z ust starej, zmęczonej kobiety i poszybował w stronę wzgórza, a słowa brzmiały : „Wciąż na straży BRACIE”.

Dodaj bajkę

Szukaj

"Odkryj e-wolontariat"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek nagrodzona!

Bajkownia.org -Fabryka Bajek zajęła 2 miejsce w ogólnopolskim konkursie "Odkryj e-wolontariat""

Patronat medialny

 

 190x120 anim bajk

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek wspiera akcję Ministerstwa Środowiska - "Pobierz aplikację na smartfona i zagraj z dzieckiem w „Posegreguj śmieci”.  Sprawdź kto z Was zostanie mistrzem w segregowaniu?"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - druga tura konkursu na najlepsze strony Internetu

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - Złota Strona Tygodnia Wprost lipiec 2012