Wierszyk dla dzieci - Koń u dentysty
Dzień pochmurny był i mglisty,
Gdy koń przyszedł do dentysty.
- Bierz obcęgi i rwij zęby,
Pysk ma pusty być i czysty.
One mnie już denerwują,
Wcale do mnie nie pasują.
Duże, żółte i się szczerzą,
No i się za często psują.
Patrz pan tu - w jedynce plomba,
Srebrna, wielka niczym bomba.
Kosztowała mnie majątek,
A jak osioł w niej wyglądam.
Prawie w lustro już nie patrzę,
Bo co spojrzę, zaraz płaczę.
Strasznie mnie te zęby szpecą,
Bierz obcęgi, rwij, ja płacę.
Sztuczną szczękę wstawię sobie,
Będę zęby miał jak człowiek.
Że mam zęby jak łopaty,
Nikt mi więcej już nie powie.
Lekarz konia wzrokiem mierzy,
Własnym uszom wręcz nie wierzy.
A koń siedzi już w fotelu;
Wielkie, żółte zęby szczerzy.
Doktor patrzy mu do gęby:
- Słuchaj koniu, twoje zęby
Zdrowe są i bardzo mocne,
Niczym dwustuletnie dęby.
Cęgi kładzie na stoliku
- Pójdę na dół, do sklepiku.
Do wyrwania twoich zębów
Trzeba z pięć ton dynamitu...
Nic koniowi się nie stało,
Choć dentyście się zdawało,
Że, gdy zwiewał koń przez okno,
Szkło się za nim posypało...