Wierszyk dla dzieci - Hipcio Walentynek
Pewien hipcio Walentynek
(imię, mówił, mam okropne)
chciał dać pannie upominek
tak rozważnie - nie pochopnie.
Myślał nad tym cały ranek
(spodnie wdział na lewą stronę).
Żaden z niego bawidamek,
to w rodzinie dowiedzione.
Kiedy wkładał marynarę,
(wielka dziura nań spojrzała).
Myślał: chyba to za karę,
że decyzja niezbyt śmiała.
Oczy dziwnie miał przeszklone
(aż tulipan był wzruszony).
Chciał już mieć hipciową żonę,
lecz wciąż chodził roztargniony.
Gdy się zmęczył już potężnie,
myśl przybiegła doń pogodnie:
"Musisz się zachować mężnie".
Tak jak trzeba włożył spodnie.
W końcu jeszcze sapnięć parę
(kwiat bez wody obok leżał).
Zebrał w sobie całą wiarę,
do cylindra się przymierzał.
Gdy był gotów, szepnął cicho:
- Czy naprawdę to wypada?
Kwiat wygląda jakoś licho,
życzeń też nie umiem składać...
Znów uciekła dokądś wiara.
(A widzicie, jak się starał!)
- Ale ze mnie jest fujara,
pewnie spotka mnie znów kara.
Gdy wzrok podniósł, oniemiały,
przed nim stała Walentynka!
Czy to zwidy, jakieś czary?
To hipciowa jest dziewczynka!
Wyrwał do niej jak w sto koni,
aż z przejęcia stracił mowę.
Przed nią z kwiatkiem się pokłonił,
a na szczęście dał podkowę.
W końcu też wykrztusił słowo.
Jak buraczek wciąż czerwony:
Zostań żoną mą, królowo,
chce być twoim narzeczonym.
Co się potem działo, wiecie.
Ślub był huczny i wesele.
Tak się różnie w życiu plecie.
Hipcio mówił o tym śmielej.
Bożena Czarnota