Bajka dla dzieci - Wielkie marzenie małej Poli odc.1
https://www.youtube.com/watch?v=lYbbraV0Z5I&t=91s
Słońce wzeszło już na niebie i posłało piękne świetliste promienie, aby spłynęły po tafli szklanych okien i spoczęły na twarzach śpiących jeszcze dzieci. Ptaki nuciły rozkosznie poranną melodię, a wiatr wdmuchiwał rześkie powietrze do pokojów wypełnionych lekkim snem. Z kuchni dobiegał zapach smażonej właśnie jajecznicy ze szczypiorkiem oraz błagalne szczekanie Kropki, która koniecznie chciała pierwsza skosztować śniadania.
Sześcioletnia Pola, zanurzona jeszcze w półśnie, jak przez mgłę zobaczyła kogoś zakradającego się do pomieszczenia. Przekręciła się na drugi bok w nadziei, że nie będzie musiała jeszcze wstawać, ale tata nie miał zamiaru jej przekonywać. Podszedł po cichu do jej łóżka, ledwo powstrzymując śmiech, wyciągnął zza pleców puszkę z pianką do golenia i wysmarował nią twarz córki. Dziewczynka podniosła głowę z poduszki i spojrzała na wpół zamkniętymi oczami w małe przenośne lusterko, które dumny z siebie tata trzymał w drugiej ręce i natychmiast oboje wybuchnęli śmiechem.
– Tato, mam wąsy i brodę dłuższe niż dziadek! – wykrzyknęła roześmiana.
– Gdybyś potrzebowała pianki, żeby się ogolić, to mam jeszcze trochę – odparł wesoło.
W tym czasie z kuchni wybrzmiał ciepły kobiecy głos.
– Dzieci, śniadanie gotowe! Zapraszam moje głodomory na dół!
Słysząc to, dziewczynka natychmiast wygrzebała się z łóżka i pognała do kuchni. Biegła, podskakując przez korytarz, lecz nagle zatrzymała się i znów zaczęła się rechotać. To Antek wychodził z pokoju z białą brodą z pianki do golenia.
– Ciebie też budził tata? – wykrzyknęła do brata, gładząc się po wąsach.
– Dom wariatów – westchnął zaspany chłopiec.
Kiedy wszyscy zeszli do kuchni, mama ubrana w zwiewną białą sukienkę w czerwone romby uśmiechnęła się i przytuliła każdego na powitanie. Usiedli przy stole. Rodzina zajadała się pyszną jajecznicą ze świeżym chlebem razowym, a Kropka biegała pod stołem od nóg do nóg, skomląc, żeby jej coś dać.
– Co dziś robimy fajnego rodzino? – spytała mama, podpierając brodę na rękach.
– Pojedziemy do parku i zrobimy sobie piknik – oświadczył tata.
Pomysł wspólnego wypoczynku w parku wywołał nie lada zachwyt, którego Antek nie podzielał.
– Po co mamy jechać taki kawał do parku? W domu jest tyle rzeczy do zrobienia, a poza tym jestem umówiony z kolegami na granie przez internet – oponował.
Tata spojrzał na Antka i powiedział łagodnie:
– Synu, popatrz, jaki mamy piękny sobotni dzień – położył dłoń na jego ramieniu. – On się już nie powtórzy. W gry możesz zawsze jeszcze pograć, ale tylko przy okazji, po to, żeby się przez chwilę rozluźnić. Jeśli za to wykorzystamy ten dzień najlepiej, jak się tylko da i spędzimy go razem, to gwarantuje ci, że wieczorem poczujesz radość i satysfakcję z tego powodu, że go nie zmarnowałeś.
– No właśnie! – dorzuciła przemądrzała Pola.
Antek popatrzył na ojca i zobaczył w jego oczach, że to, co powiedział, było całkowitą prawdą.
– Dobra niech już będzie ten piknik. – powiedział od niechcenia. Wewnątrz jednak czuł, że naprawdę chce jechać.
Rodzina przygotowywała się do wyjazdu. Mama robiła pyszne kanapki z szynką, sałatą, pomidorem i rzodkiewką. Pakowała też owoce na deser. Dzieci uwielbiały owoce. Na szczęście w domu były truskawki, banany, melon i jagody. Najsmaczniej będzie pojeść wszystkiego po trochu. Tata wyciągał sprzęt sportowy ze schowka. Do dużej niebieskiej torby wkładał rakiety do badmintona i lotki oraz piłki: do siatkówki i do kopania. Antek bawił się Kropką, a Pola siedziała na krześle i przyglądała się, jak grupa przyjaznych krasnoludków pomaga rodzinie przygotować się do wyprawy – lubiła wyobrażać sobie różne rzeczy. Mali przyjaciele ochoczo podawali mamie odpowiednie składniki, układali tacie sprzęt w torbie i bawili się z psem. Od czasu do czasu podbiegali do Poli, żeby przybić jej piątkę albo zrobić głupią minę, by ją rozbawić. Wreszcie jeden z krasnali podszedł do dziewczynki i pogroził jej palcem.
– Dlaczego nie pomagasz w pakowaniu? No chodź, to super zabawa! – pociągnął ją za rękaw.
Pola szybko wstała z krzesła i ciesząc się, że może pomóc, układała jedzenie w koszyczku, pomagała tacie znaleźć kluczyki do samochodu i tak biegała od jednego członka rodziny do drugiego. Była z siebie bardzo zadowolona. W końcu to też dzięki niej będą mieli taki fajny piknik.
– No to chyba wszystko gotowe – powiedziała mama i wyjechali.
Tak oto poranek przeradzał się w południe. Słońce zdawało się zastygnąć w jednym miejscu na bezchmurnym niebie. Byłoby nieco za gorąco, gdyby nie przyjemny delikatny wiatr, który towarzyszył wypoczywającym i chłodził ich nieustannie, nakładając im kojące wilgotne okłady na rozgrzaną skórę. Rodzina szła po ogromnej zielonej łące w parku, szukając sobie dogodnego miejsca. Nie było to łatwe, gdyż wiele innych rodzin już zalegało na dużych kocach obstawionych koszami z rozmaitym jedzeniem. Widać każdy chciał wykorzystać ten piękny majowy dzień.
– Co za tłok – westchnął zrzędliwie tata.
– Nic nie szkodzi – powiedziała mama, mrużąc oczy od uśmiechu. – Może poznamy kogoś ciekawego? – dodała, przegarnąwszy zwichrzone włosy męża.
Zniecierpliwione dzieci skrzętnie szukały miejsca, nie bacząc na otaczających ludzi. Pola nagle puściła rękę mamy i zaczęła biec w stronę ogromnego drzewa, które roztaczało pokaźny cień. Stanęła pięć kroków od masywnego pnia i wpatrywała się w gęstą koronę zamieszkałą przez małe kolorowe ptaszki. Stała tak malutka naprzeciw wielkiego dębu i poczuła się bezpiecznie jak w domu. Kiedy rodzina ją dogoniła, mama zawołała:
– Kochanie nie wolno ci się tak od nas oddalać!
– Mamo drzewo powiedziało, że nas serdecznie zaprasza, żebyśmy tutaj zrobili nasz piknik, a ono da nam cień.
Rodzice spojrzeli na siebie z pobłażliwym uśmiechem. Antek przewrócił tylko oczami. Tata przykucnął przy córce i powiedział:
– Skoro drzewo nas zaprasza to niegrzecznie byłoby odmówić. Czy chce coś w zamian?
– Nie. Przyjmie nas z przyjemnością. Prosi tylko, żeby Kropka nie sikała mu na korzenie, bo dopiero się kąpało w porannym deszczu. – Odparła dziewczynka, odpędzając psa od uprzejmego gospodarza.
Kiedy rodzina rozłożyła się już wygodnie na białym kocu w żółte słoneczniki, a świeże jedzenie kusiło zapachem i wyglądem, wszyscy poczuli majową swobodę, lekkość myśli i radość płynącą z tego, że cieszą się tą chwilą razem. Mama leżała oparta o tatę, który pochłaniał łapczywie przygotowaną przez nią kanapkę. Dzieci pałaszowały owoce, spierając się co chwilę o to, kto zje który kawałek. Rozmawiali o marzeniach, podróżach i przyrodzie. Nagle, tuż przed nosem Poli, przeleciała ze świstem piłka, odbiła się od czoła taty i wylądowała w misce z owocami. Rodzina zamarła przez chwilę w wielkim zdziwieniu, lecz cisza szybko została przerwana najpierw przez spontaniczny śmiech dzieci, potem mamy, a na końcu taty, który pocierał lekko zaróżowione czoło. W tym momencie podbiegł do nich lekko zmieszany mężczyzna z bujną czupryną i dużymi kwadratowymi okularami na nosie, które miał w zwyczaju poprawiać co chwilę.
– Bardzo serdecznie państwa przepraszam – powiedział nerwowo. – Graliśmy z dziećmi w piłkę, chciałem im pokazać, jak wrzucać na główkę, no i…
– I wrzucił pan na główkę taty! – wykrzyknęła Pola, śmiejąc się do rozpuku.
Tata wstał z koca i podał rękę mężczyźnie.
– Nic nie szkodzi, mam przynajmniej gola – dodał.
Rodziny szybko zapoznały się ze sobą i dorośli przyłączyli się do rodziców Poli i Antka. Dzieci natomiast pobiegły do swoich rówieśników, żeby pograć w piłkę. Na boisku było dwanaścioro maluchów – akurat, żeby zagrać mecz sześć na sześć. Nie trwało to jednak długo, bo już po kilkunastu minutach ktoś wpadł na pomysł, żeby pobawić się w zamek. Nieopodal placu do piłki nożnej, były drabinki w kształcie domku. Dzieci obłożyły go plecakami dookoła, tworząc mury obronne, a przed nimi wykopały wąski rów, który wypełniły po kryjomu wodą do picia z butelek zabranych przez rodziców. Zamek był gotowy. Antek został wybrany na króla. Była tam też królowa Wiktoria. Pola została nadworną wróżką, a Kacper, Kuba i Olek – synowie pana w okularach, mieli być powołani do straży zamku. Pozostałe dzieci chciały zdobyć miasto. Wszyscy zajęli pozycje. Żołnierze przecierali niewidzialne łuki i strzały, poili konie i przygotowywali się do bitwy. Wreszcie najeźdźcy zadęli w trąby i ruszyli do ataku. Gnali na swoich rumakach pod same mury miasta, podczas gdy strażnicy wypuścili w powietrze deszcz niewidzialnych strzał. Wróżka Pola zamieniła jednego z najeźdźców w królika i natychmiast zaczął kicać po polu bitwy. Jeden z nacierających żołnierzy rzucił woreczek z usypiającym pyłkiem w stronę obrońców zamku. Dwóch strażników pogrążyło się we śnie. Król Antek, widząc to, powiedział:
– Nie bój się królowo, utrzymamy to miasto! – Chwycił za miecz i ruszył do ataku.
Niestety został pojmany przez wrogich żołnierzy. Kiedy wróżka Pola spostrzegła, że król jest w tarapatach, rozkazała napastnikom śmiać się w głos. Chłopcy natychmiast wybuchnęli ogromnym śmiechem i nie byli w stanie dalej atakować, a król został ocalony. Miasto utrzymane! W porywie serca królowa Wiktoria wydała dekret ułaskawiający pojmanych bandytów oraz przyjęła ich do miasta, by jako dzielni rycerze szlachetnie i wiernie jej służyli. Teraz już wszyscy bronili zamku zjednoczeni we wspólnej sprawie.
Kiedy zabawa nieco się uspokoiła, a dzieciom znudziły się cnotliwe wyczyny, chłopcy zaczęli dokuczać najmłodszemu Olkowi.
– Nie możesz się z nami bawić, bo jesteś za mały – syknął Kuba.
– No właśnie i nie masz zębów, na pewno masz jakąś chorobę – dodał inny z kolegów.
Olek popatrzył na nich smutno i niepewnym delikatnym głosem odparł:
– Nieprawda. Nie mam żadnej choroby.
– Masz i jak się ciebie dotknie, to można się zarazić! – drwił Kuba.
Malutki Olek posmutniał bardzo i patrzył w ziemię, a łzy kapały mu po policzkach.
– Wcale nie mam żadnej choroby – powtarzał cichutko. A chłopcy zaczęli biegać wokół niego, dokuczając uszczypliwie.
Pola, widząc smutne dziecko, stanęła przed nim i wrzasnęła z całych sił.
– Przestańcie wstręciuchy! Sami macie jakąś chorobę, bo się cieszycie, kiedy ktoś inny jest smutny! Miło wam, jak Olek przez was płacze!? – Po czym położyła rękę na ramieniu chłopca i powiedziała – Chodź Olek, nie musisz się nimi przejmować, moja mama ma pyszne owoce, na pewno ci posmakują! – i odeszli w stronę rodziców.
Pola odwróciła się jeszcze na chwilę do reszty, żeby powiedzieć:
– Jeśli też macie ochotę, to wystarczy dla wszystkich. I gromada dzieci pobiegła posmakować słodkich darów natury. Ostatni przyszli chłopcy, którzy dokuczali Olkowi. Podeszli do niego i przeprosili serdecznie
– Tak naprawdę to jesteś w porządku – przyznali.
Wszyscy się bawili i rozkoszowali błogim dniem, który miał się ku końcowi. Dzieci biegały wspólnie po zielonej trawie i dojadały resztki smakołyków z piknikowych koszy, a rodzice rozmawiali, żartowali lub tańczyli do spokojnej muzyki płynącej z przenośnego odtwarzacza, ale Pola stała sama jak wcześniej wpatrzona w koronę wielkiego dębu, który gościł dziś wszystkich u podnóży ogromnego pnia. Drzewo uśmiechnęło się i przemówiło do dziewczynki.
– Żyję już na tym świecie wiele lat i zawsze porusza mnie do głębi, gdy widzę, jak ludzie okazują sobie dobroć i współczucie. To, co dzisiaj zrobiłaś dla tego chłopca, było najwyższym wyrazem człowieczeństwa.
– Najwyższym wyrazem człowieczeństwa? – powtórzyła zmieszana dziewczynka.
– To znaczy, że pokazałaś, iż ludzie mogą być dla siebie dobrzy i szanować się nawzajem. W nagrodę mam dla ciebie niezwykły podarek. – W tym momencie zawiał mocniejszy wiatr i z gęstej korony drzewa wypadło małe nasionko. Opadło leciutko i spoczęło na nosie Poli.
– Co to takiego? – zapytała zaintrygowana.
– To niezwykłe nasionko, które daje życie. Wyrośnie tylko w ziemi bogatej jak kochające serce, w słońcu gorącym jak odwaga, w wodzie czystej i przejrzystej niczym uczciwość. Nie zgub go, to bardzo ważne! – odrzekło drzewo.
Pola popatrzyła chwilę na niezwykły prezent, schowała do kieszonki ogrodniczek i podniosła główkę do niezwykłego dobroczyńcy.
– Dziękuję. Będę o nie dbała jak o największy skarb.
Tymczasem rodzina była już gotowa do drogi. Dziewczynka pożegnała się ze swoim drewnianym przyjacielem, złapała mamę za rękę i wszyscy ruszyli do samochodu, aby udać się do domu. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak bardzo to nasionko będzie jej potrzebne i jak mocno wpłynie na dalsze życie. W tamtym momencie wszyscy byli szczęśliwi. To był dobry dzień.