top

Logowanie

Wesprzyj Bajkownię

     Twórz z nami Bajkownię!

Kto jest Online

Odwiedza nas 432 gości oraz 4 użytkowników.

Przyjaciele Bajkowni


wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


Bogdan Dmowski czyta wiersze i wierszowane bajki dla dzieci i dla dorosłych


bajkowy podcast okladka


bajki dla dzieci


zloty jez



TataMariusz 200x200

© Copyright by Bajkownia.org - Fabryka Bajek, Powered by Joomla! Valid XHTML and CSS.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Powieść dla dzieci - Alkamon - miasto radości. Rozdział I

W Alkamon nikt już nie słyszy, jak szemrzą kamienie. Wybrukowane, wąskie uliczki czasem jeszcze zapłaczą z tęsknoty za dawnym życiem, kiedy to przed wschodem słońca rozkładano stragany, a kupcy swym doniosłym, zdartym do granic możliwości głosem budzili mieszkańców. Nad ulicą Bebele unosił się wówczas zapach świeżej bazylii, cynamonu czy choćby kardamonu, który potrafił pobudzać wyobraźnię młodych chłopców z tęsknotą spoglądających na białe żagle wypływające z portu w szerokie, nieznane im morze.


Mały Kim, niczym posłaniec dobrych wieści, biegał boso po dobrze znanych uliczkach, dźwigając na wątłych ramionach kosz z pieczywem. Pukał do brzydkich, odrapanych drzwi i sprzedawał swój towar tak starym, jak i nowym klientom piekarni ojca. Musiał się śpieszyć, bo przecież nikt nie lubił zbyt długo czekać. Potem wracał do piekarni, zostawiał zarobione pieniądze, brał kolejny kosz i znów ruszał w drogę, a miasto szumiało, budząc się do życia.
W porcie, w starej tawernie zrośniętej z życiem rybaków i marynarzy przywitał Kima właściciel, pan Boo:
- Co tam mały u ciebie słychać? Wciąż dźwigasz te ciężkie kosze, a przecież to nie jest praca dla ciebie. Powiedz ojcu, niech kupi muła. Będzie dużo szybciej i więcej zarobi. Na takiego muła założy dwa pełne kosze i jeszcze ciebie posadzi na grzbiet, nie będziesz się tak męczył. A jeszcze jakby wóz dokupił, to mógłbyś jeździć do młyna po mąkę i nie musiałby płacić za dostarczanie mąki kulawemu Josifowi, staremu kutwie i oszustowi.
Chłopiec zdjął z pleców kosz i postawił go na stoliku.
- Panie gospodarzu, pan wie, że taty nie stać na kupno muła. Większość pieniędzy jakie zarobimy idzie na leczenie mamy, która już tak długo choruje.
- No tak, wiem o tym, ale szkoda mi ciebie chłopcze. To ponad twoje siły takie codzienne dźwiganie pełnych koszy.
- Ja się już przyzwyczaiłem i nie jest mi ciężko.
- Dobrze już dobrze, weź kosz i chodź ze mną do kuchni.
Tawerna żyła skąpana w nieśmiałych jeszcze słonecznych promieniach, które osiadały delikatnie na surowych twarzach rybaków rozmawiających cicho nad szklaneczkami rumu. Wszyscy tu znali małego Kima, więc pozdrawiali go tymi swoimi niezgrabnymi uśmiechami ciężkimi jak ich życie.
W kuchni mieszały się zapachy. Woń smażonych ryb mieszała się z aromatem jajecznicy na boczku smażonej wygłodniałym marynarzom i drażniła powonienie chłopca.
- Siadaj mały. Zjesz trochę jajecznicy.
- Dziękuję panu, ale muszę iść dalej. Jeszcze mi dużo pieczywa zostało.
- Czy sprzedałeś już wszystko, co miałeś dla stałych klientów?
- Tak, resztę może sprzedam na bazarze.
- Słuchaj chłopcze, są tu marynarze ze statku Silence, oni kupią od ciebie to, co masz w koszu. Co ty na to?
- Naprawdę? To byłoby dobrze, ale czy oni zapłacą uczciwie? - zmartwił się Kim.
- Oczywiście że tak. Nie dam cię oszukać mały, nie martw się. A teraz siadaj i jedz, a ja zaniosę im pieczywo i przyniosę ci pieniądze.
- Dziękuję panu - rzucił chłopiec za wychodzącym z kuchni mężczyzną.
Żona pana Boo nałożyła dymiącą jajecznicę do miski i podała ją Kimowi, mówiąc :
- No jedz, chłopcze, bo pewnie jeszcze nic nie jadłeś.
- Dziękuję pani Floo, jestem taki głodny, że zapach pieczywa, które nosiłem na plecach, omal nie doprowadził mnie do szaleństwa.
- To czemu nie urwałeś sobie trochę chleba, żeby zjeść?
- Nie mogę. Muszę wszystko sprzedać, a dopiero potem idę na targ i robię zakupy, z których moja siostra przygotowuje posiłek. Muszę sprzedać wszystko, bo pieniądze są potrzebne na leki dla mamy.
Kobieta pogłaskała go po głowie i powiedziała:
- Biedna ta wasza matka, tak długo już choruje ale dobrze, że ma takie dobre dzieci, które jej tak bardzo pomagają.
Kobieta podeszła do drugiego stołu, na którym leżały ryby, mięso i warzywa, wzięła stary zatłuszczony papier i zawinęła w niego kilka świeżych ryb, mówiąc:
- Dam wam kilka ryb, to sobie zrobicie porządny obiad. Twoja siostra chyba potrafi przyrządzić rybę?
- Tak, Selena dobrze gotuje - mówiąc to, kończył dojadać jajecznicę.
Po chwili w drzwiach pojawił się pan Boo, podszedł do stołu i położył obok Kima mały woreczek, w którym pobrzękiwały monety. Chłopiec, choć umiał liczyć, bo nauczył go ojciec, wiedział, że nie musi tego robić, bo pan Boo był uczciwym człowiekiem i nigdy by ich nie oszukał.
- Oto twoja zapłata.
Chłopiec podziękował, zarzucił na plecy pusty kosz, w którym teraz spoczywały tylko ryby i ruszył w drogę powrotną. Droga do domu prowadziła wzdłuż linii brzegowej morza, gdzie o tej porze rybacy, którzy sprzedali już swój towar, czyścili i rozwieszali sieci. Mały roznosiciel pieczywa przechodził obok chaty starego rybaka, Nataniela, który siedział na dużym kamieniu nieopodal chaty i oparty plecami o wielki cyprys drzemał w jego cieniu.
- Dzień dobry - powitał staruszka.
Starzec otworzył swoje niegdyś niebieskie a teraz wyblakłe oczy i odparł:
- Witaj Kimie, co dobrego u ciebie słychać.
- Wszystko dobrze proszę pana. Sprzedałem pieczywo i wracam do domu.
- A więc, mówisz, że już wszystko sprzedałeś i nie zostały ci nawet okruchy chleba.
- Wszystko, panie Natanielu. Nie zostały mi nawet okruchy.
- A to szkoda, bo liczyłem, że dasz coś staremu niedołędze, jak to nieraz czyniłeś, żebym nie umarł z głodu.
- Nie mam już pieczywa, ale dobra pani Floo dała mi kilka ryb, więc mogę się z wami podzielić - odparł chłopiec, choć wiedział, że ryby by się w domu przydały i Selena zrobiłaby z nich pyszną zupę, którą mogłaby się posilić matka.
- Och Kim, ty jesteś małym chłopcem z wielkim sercem. Kiedyś dobro zapuka do waszych drzwi i wszystko się odmieni na lepsze, zobaczysz chłopcze. Jeśli możesz, to zostaw mi jedną rybę, a resztę zanieś do domu. Ale zanim pójdziesz, wejdź do mojej chaty i weź ze stołu kilka pomarańczy, które przyniosła mi stara Su, straganiarka, która czasem tu do mnie zagląda.
Roznosiciel pieczywa wszedł do chaty, położył rybę zawiniętą w zatłuszczony papier na stole i wziął kilka pomarańczy. Potem ruszył w dalszą drogę na bazar, gdzie musiał jeszcze zrobić zakupy.
Na ulicy Babele, wciąż unosił się magiczny zapach i słychać było nawoływania kupców mające zachęcić do kupna ich towaru. Chłopcy siedzący na płaskich dachach domów tęsknie spoglądali na białe żagle rozpięte na błękicie morza i wzdychali do przygód, które kiedyś zapewne ich spotkają.
- Kim, Kim, chodź no tutaj - zawołała jakaś kobieta za nim.
Odwrócił się i poznał starą Su, tą, która przyniosła pomarańcze staremu rybakowi. Podszedł do straganu z cytrusami i przywitał się z kobietą.
- Powiedz mi Kim, jak się czuje twoja mama - zapytała z troską w głosie.
- Doktor, który był kilka dni temu, mówił, że na razie nie ma poprawy, że potrzeba dużo czasu, żeby mama wyzdrowiała.
- Biedna ta twoja mama. Masz tu trochę cytryn, mandarynek, kiwi. O, jeszcze awokado i mango. Twoja mama potrzebuje dużo witamin.
Chłopiec sięgnał do kieszeni spodenek, by zapłacić za towar, ale kobieta nie chciała przyjąć zapłaty, mówiąc że to dla chorej. Kim podziękował pani Su i poszedł na dalsze zakupy.
Kiedy wrócił do domu, było już prawie południe. Selena krzątała się po izbie kuchennej, przygotowując obiad, a Kim wszedł do drugiej izby, w której leżała matka. Mdły zapach choroby unosił się w powietrzu, mieszając się z wonią z kuchni. W rogu ciemnej izby, w łóżku zbitym niesprawnymi dłońmi piekarza leżała kobieta. Jej twarz w wątłych promieniach słonecznych wdzierających się przez ciężkie zasłony była woskowo szara i odbijała się na niej boleść. Zapadnięte oczy niegdyś tak piękne - teraz zgaszone spoczywały na suficie i kobieta zdawała się nie zauważać obecności chłopca.
- Mamo to ja, Kim - szepnął nad uchem kobiety.
Powoli, z wielkim trudem odwróciła głowę w stronę, z której dochodził głos i kąciki ust jakby się uniosły delikatnie w słabym uśmiechu.
- A to ty, synku - szepnęła z trudem.
- Tak mamo, to ja.
- Opowiedz mi synku, jak wygląda świat i co dziś widziałeś - szepnęła do ucha syna, który się nad nią pochylił.
Kim się wyprostował, usiadł na łóżku i biorąc matkę za rękę, zaczął opowiadać.
- Kochana mamo, schodząc w dół naszą ulicą, widziałem piękne morze mieniące się błękitem z przeplatanymi srebrnymi punkcikami, zupełnie jakby ktoś rozsypał na nim gwiazdy. Do zatoki wpłynęło kilka delfinów i straciłem trochę czasu w drodze powrotnej, oglądając ich zabawy. Były tak cudne i radosne, a ja tak bardzo chciałem, żebyś mogła je zobaczyć.
- Ja to wszystko widzę właśnie teraz, kiedy mi o tym mówisz, synku. Mów dalej, co jeszcze widziałeś?
I mały Kim opowiadał o tym, jak przyjął go i ugościł właściciel tawerny, pan Boo i jego żona o tym, jak sprzedał pieczywo marynarzom, o starym Natanielu i straganiarce Su.
Matka, słuchając tych opowieści, jakby się uspokajała, jej oddech nie był już taki ciężki i kiedy chłopiec skończył mówić, wydawało się, że kobieta zasnęła. Kim siedział jeszcze przez chwilę, lecz kiedy poruszył się, aby wstać i zejść do piekarni, by pomóc ojcu, oczy matki się otworzyły i przytomnym wzrokiem spojrzała na syna.
- Pamiętaj, abyś zawsze był dobrym człowiekiem i nigdy nikogo nie krzywdził. Powinieneś nauczyć się pisać i wszystko to, co mi opowiadasz, zapisywać. Twoje opowieści są tak barwne, że czuję, jakbym to ja sama wszystko widziała. A teraz idź, pomóż ojcu w piekarni a ja się prześpię trochę.
Kim pochylił się, pocałował matkę w zimne czoło, po czym wyszedł do kuchennej izby. Selena obierała ziemniaki. Siedziała na małym stołeczku i pochylona nad starym garnkiem w skupieniu operowała małym nożem, a cienkie strużki obierek wypływały spod ostrza, spadając na klepisko izby. Wyglądała dużo poważniej nad swoje 15 lat. Nocna praca w piekarni u boku ojca, a potem równie ciężkie prace w domu zostawiały na jej młodej twarzy coraz wyraźniejsze ślady.
- Jak mama? - zapytała brata, kiedy stanął na chwilę obok.
- Źle. Jest bardzo słaba. Ta choroba nie odpuszcza. Ona teraz śpi, więc zejdę do piekarni, a kiedy wrócę, posiedzę przy niej.
- Idź, pomóż tacie. Kiedy skończycie, zupa będzie gotowa.
Kim wyszedł z domu i po kilku stopniach zszedł do piekarni, którą znajdowała się pod ich domem, w wielkiej piwnicy.
Ojciec stał nad dużą wagą i skrupulatnie odmierzał mąkę. Pomagał mu mały chłopiec, młodszy kuzyn Kima. Edwin dokładał lub odejmował ciężarki na szalę, a Lui, czyli ojciec Kima, przesuwał obciążnikiem po skali wagi, złoszcząc się i złorzecząc staremu Josifowi, który zaopatrywał ich w mąkę.
- To stary złodziej, znów nas oszukał. W każdym worku brakuje po pół kilo, a na dziesięciu workach to już jest pięć kilo.
- Jestem tato - odezwał się Kim, by przerwać złorzeczenia ojca.
Lui odwrócił się i chmurna twarz wypogodziła mu się na widok syna.
- No jak, sprzedałeś wszystko?
- Tak tato, sprzedałem wszystko.
- A jak się czuje mama?
- Źle tato, ale teraz zasnęła.
Twarz mężczyzny znów spochmurniała, ale po chwili zadumy rzekł do syna:
- Synu, przygotuj zaczyn, a my z Edwinem zrobimy resztę. Będziesz musiał potem iść do Floriana i powiedzieć, żeby pojutrze przywiózł nam drzewa.
- Dobrze tato.
Zabrali się za pracę. Lui z Edwinem szorowali stare dzieże, aby były gotowe na nocną zmianę, kiedy przyjdą, by zacząć wszystko jeszcze raz, krok po kroku przygotowując ciasto do wypieku, a Kim uwijał się przy zaczynie.
Kiedy skończyli, słońce stało już wysoko na nieboskłonie, grzejąc niemiłosiernie. Poszli na górę do domu, umyli się i zanim zasiedli do stołu, Lui zajrzał do izby, gdzie leżała jego żona.
Selena nakładała zupę i dymiące miski stawiała na stole. Para unosiła się, krążąc wokół twarzy chłopców, lecz oni nie zaczynali jeszcze jeść, czekając cierpliwie, aż wróci Lui. Przyszedł po chwili, a Selena z małą, dymiącą miseczką ruszyła w kierunku drugiej izby.
Ojciec ciężko zasiadł za stołem, przeżegnał się, a chłopcy poszli za jego przykładem. Potem wszyscy w skupieniu, odmówili krótką dziękczynną modlitwę i zaczęli jeść. Twarz ojca, której przyglądał się ukradkiem Kim, była szara i ściągnięta grymasem bezradności i strachu o życie żony. Ta bezsilność była straszna i chłopiec dobrze o tym wiedział.
- Jakie to straszne mieć biednego ojca - pomyślał, lecz zaraz skarcił się za te słowa, mówiąc - Ale przecież to nie jego wina, że jesteśmy biedni i nie mamy pieniędzy, żeby mama mogła iść do szpitala się leczyć. On ciężko pracuje, i ja z Seleną ciężko pracujemy, a mimo to wciąż jesteśmy biedni. To jest niesprawiedliwe, bo na przykład taki pan doktor jest bogaty, a nas nie stać, aby kupić muła.
W milczeniu zjedli gęstą, pożywną zupę. Z izby, w której leżała matka, wyszła Selena, niosąc miskę z prawie nietkniętą zupą.
- Nic nie zjadła - raczej stwierdził niż zapytał ojciec.
- Tylko kilka łyżek. Mówi, że nie chce jej się jeść, tylko pić.
- Czyżby miała gorączkę?
- Nie, czoło ma chłodne - odpowiedziała Selena, stawiając miskę na szerokim taborecie, stojącym obok pieca, gdzie odkładało się brudne naczynia.
Lui siedział, spoglądając za okno, a kiedy chłopcy byli już przy drzwiach z zamiarem pójścia na plac, gdzie spotykały się dzieci z miasteczka, powiedział, nie odwracając głowy od okna:
- Chłopcy, nanieście wody, a potem idźcie do Floriana i powiedźcie, żeby za dwa dni przywiózł drzewo.
Kiedy przynieśli wody z pobliskiej studni, ojciec wciąż siedział, spoglądając przez okno na pustą o tej porze ulicę. Selena podziękowała im za wodę i poczęstowała arbuzem. Kiedy zasiedli za stołem, ktoś zapukał do drzwi. Ojciec odwrócił zmęczoną, szarą twarz od okna i powiedział:
- Proszę!
Drzwi powoli się uchyliły i do izby weszła staruszka, choć jak na swój wiek była zadziwiająco wysoka i szła pewnym, równym krokiem, podpierając się sękatym kosturem. Kiedy podeszła do stołu, powiedziała:
- Czy pozwolisz gospodarzu odpocząć chwilę strudzonym nogom?
- Proszę, siadajcie i odpocznijcie. Dokąd Bóg prowadzi?
Kobieta usiadła i zaczęła się rozglądać po izbie, w której bieda wyzierała z każdego kąta. Ubrana była w długą, szarą suknię do złudzenia przypominającą habit. Spod szerokiego kaptura niedbale zarzuconego na głowę wystawały włosy koloru popiołu zmieszanego z ziemią. Twarz oblekała siatka zmarszczek, lecz mimo to widać było, że kiedyś była piękną kobietą. Uważnie przyglądała się wszystkim twarzom po kolei, a jej jasno brązowe oczy jakby duszę przewiercały.
Lui ponowił pytanie, lecz kobieta ponownie nic nie odpowiedziała, a jej wzrok spoczął na drzwiach do drugiej izby. Wstała i ruszyła w tamtym kierunku, a Lui i Selena wymienili ze sobą trwożne spojrzenia.
- Proszę tam nie wchodzić - krzyknęła dziewczyna i podbiegła, łapiąc staruszkę za rękę, lecz po chwili puściła ją z krzykiem - tak była lodowata. Lui zerwał się zza stołu i ruszył ku nieznajomej, lecz ona była już w środku. Stała nad łóżkiem i coś szeptała, kładąc dłoń na czole chorej.
Wszyscy czworo byli już w izbie, lecz nikt nie śmiał przerywać staruszce. W promieniach słonecznych, które wpadały do środka, Kim ku własnemu zdziwieniu i przerażeniu, dostrzegł dwie postacie stojące tuż za staruszką. Były prawie tak wysokie jak ta izba i bił od nich taki blask, że chłopiec musiał zasłaniać ręką oczy, tak był oślepiony. W pewnym momencie, wiedźma, bo tak nazwał ją w myślach, spojrzała na niego i powiedziała:
- Chłopcze, albo będziesz kiedyś nędzarzem z wyobraźnią, która nie będzie dawała się okiełznać do momentu aż zwariujesz, albo zaczniesz ją poskramiać i obłaskawiać, jak poskramia się dziki wiatr, wiejący w wielkie żagle. Ja wiem, jak się zakończy twoja historia, ale ty musisz przeżyć swoje życie, potykając się i upadając, by wstawać silniejszym. Ja mogę dać ci tylko wskazówkę, choć uwierz, bardzo niewielu ją otrzymuje.
Spojrzała w kierunku ojca chłopca i powiedziała:
- On musi się nauczyć czytać i pisać. Tylko tyle mogę powiedzieć, choć widzę całe jego życie i przed wieloma błędami mogłabym go ostrzec, ale nie mogę tego zrobić. To jest pierwsza wskazówka. W ciągu swojego życia dostaniesz je jeszcze tylko dwie i postaraj się z nich mądrze korzystać - znów zwróciła się do chłopca.
- Ale my nie mamy pieniędzy na jego naukę, on musi pracować, inaczej nie damy rady przeżyć.
Starucha odwróciła się i wyszła z izby, a zaniepokojony Lui i Selena pochylili się nad łóżkiem. Kobieta podeszła do stołu, gdzie stał oparty kostur, wzięła go w dłoń i ruszyła ku wyjściu, lecz mały Kim zagrodził jej drogę i mimo iż bardzo się bał tej kobiety, zapytał:
- A co z moją mamą?
- A co ma być? - odparła.
- Czy ona wyzdrowieje?
- Już niedługo nic jej nie będzie. Będziesz mógł z nią porozmawiać i opowiadać o tym, co widziałeś. Będziecie teraz żyli spokojni o jej zdrowie, bo choroba już odeszła. A teraz żegnaj mały, do zobaczenia - otworzyła drzwi i wyszła, a chłopiec stał jeszcze przez chwilę, a potem jakby się ocknął z odrętwienia, w które na chwilę zapadł i wybiegł z domu, by zadać jakże ważne pytanie: Co z tymi postaciami, które stały obok niej i gdzie się podziały - lecz ulica była pusta, nigdzie nie było nieznajomej staruszki. Zawiedziony zawrócił z zamiarem powrotu do izby, kiedy przed progiem ujrzał sakiewkę.
- To chyba ona zgubiła - pomyślał, złapał sakiewkę i popędził w dół ulicy, w kierunku portu, bo wydawało mu się, że tylko tam mogła się udać nieznajoma, lecz jego poszukiwania były bezowocne. Wrócił więc do domu z coraz cięższą sakiewką i zastał domowników jakby odmienionych czarodziejską różdżką. Uśmiechnięty ojciec siedział na łóżku i karmił żonę, która wybudziła się i poprosiła o jedzenie, twierdząc, że jest głodna. Cóż to za radość dla domowników, widzących, że chorej wraca apetyt, po długiej i ciężkiej chorobie.
Kim wywołał ojca z izby i opowiedział mu, jak znalazł sakiewkę i jak biegał po mieście w poszukiwaniu nieznajomej, ale nigdzie jej nie było. Lui, który był człowiekiem uczciwym, postanowił nie zaglądać do sakiewki, lecz schować ją i poczekać, bo może kobieta po nią powróci.
Selena nagrzała wody i pomogła ojcu umyć matkę, potem zmieniono pościel i założono jej świeżą koszulę, a chłopcy pobiegli do Floriana, aby zamówić drzewo.
Minęło kilka dni. Chora miała coraz więcej sił i powoli zaczęła wstawać z łóżka, choć była jeszcze zbyt słaba, aby cokolwiek pomóc Selenie. Mały Kim boso przemierzał ulice Alkamon, dźwigając na plecach kosz z pieczywem, odwiedzając tawernę przy porcie, gdzie sprzedawał dużo chleba, a wracając nigdy nie zapominał o starym, ślepym Natanielu, któremu przynosił świeże pieczywo a czasem coś z targu od starej Su. Często, gdy szybko udało mu się sprzedać cały towar, siadał obok starego, a ten opowiadał mu o książkach, które kiedyś, gdy jeszcze wzrok miał dobry, uwielbiał czytać. Chłopiec słuchał o Sindbadzie Żeglarzu, o Calineczce czy o podróżach Guliwera. Któregoś dnia zapytał starego:
- Panie Natanielu, to wszystko, co opowiadasz, to przecież zmyślone historie. Nie istnieje ani Calineczka ani Guliwer.
- To wszystko stworzyła ludzka wyobraźnia, Kim.
- A więc i ja też mogę wymyślić jakąś historię i ludzie w nią uwierzą?
- Ludzie nie wierzą w te historie, ale potrzebują ich, wręcz są ich głodni. W świecie, gdzie na co dzień nie ma powodów do radości, panuje smutek i ciężko to ludziom znosić, chętnie sięgają do takich opowieści. Rozumiesz mały.
- Rozumiem. Gdybym potrafił pisać, napisałbym ludziom tak piękne baśnie, że przestaliby się smucić.
- No więc naucz się pisać -o dparł Nataniel.
- Nie mam czasu ani pieniędzy na naukę, muszę pracować.
- Ja cię nauczę pisać i czytać.
- Przecież pan prawie nic nie widzi - zaczął się śmiać chłopiec.
- Nie śmiej się mały. Jeżeli tylko będziesz chciał się nauczyć pisać, to ja cię tego nauczę, mimo iż prawie nic nie widzę.
I tak oto mały Kim zaczął pobierać nauki u starego Nataniela, płacąc chlebem, który do tej pory dawał mu za darmo.
Lato powoli odchodziło, upały zelżały, a woda w morzu stała się chłodniejsza. Któregoś dnia po kolacji, Lui poszedł do drugiej izby i przyniósł stamtąd sakiewkę znalezioną przez Kima. Wszyscy patrzyli w skupieni, jak jego dłonie delikatnie rozwiązują sznurek, a następnie wysypuje jego zawartość na stół. W tym momencie, w izbie jakby słońce zabłysło i po stole potoczyły się złote monety. Domownicy spojrzeli po sobie i w niedowierzeniu zaczęli oglądać złote krążki.
- Złoto, prawdziwe złoto - szepnęła Marcel, matka Kima - jesteśmy bogaci.
- Zdaje się, że jesteśmy bogaci - potwierdził jej mąż.
Narada, co zrobić z taką fortuną, trwała długo. Ustalono, że nie będą się obnosić z nabytym bogactwem, a jedynie zakupią muła i wóz, aby Kim nie musiał już dźwigać ciężkich koszy i zatrudnią do pomocy w piekarni dodatkowego pomocnika i piekarza. Resztę schowają. Ojciec pozwolił synowi spędzać więcej czasu ze starym Natanielem. Jedynie w ten sposób mógł się on uczyć, ponieważ w Alkamon i okolicy nie było ani jednej szkoły, do której mógłby uczęszczać.
Wiele wody upłynęło, zanim Kim nauczył się czytać i pisać, lecz kiedy już to osiągnął, siadał często w zimowe wieczory w kuchennej izbie, gdzie ogień trzaskał wesoło i czytał książki, które przynosił od starego rybaka. Świat chłopca jakby nabrał kolorów, wszystko zaczął postrzegać inaczej. Co prawda już nie chodził po mieście z ciężkimi koszami, lecz powoził teraz wozem zaprzęgniętym w muła, to obowiązków mu nie ubyło a wręcz przeciwnie. Oprócz rozwożenia pieczywa musiał jeździć co kilka dni do Floriana, aby zaopatrzyć piekarnię w drzewo do palenia w piecu. Jeszcze jeździł do młyna po mąkę, a młyn ten znajdował się za miastem, nad rzeką. Co prawda, ojciec wspominał, że trzeba pomyśleć o kupnie w centrum miasta jakiegoś lokalu i tam zacząć sprzedawać pieczywo, co bardzo odciążyłoby małego Kima, ale nie chciał robić tego teraz, żeby ludzie nie zaczęli się zastanawiać, skąd u nich tyle pieniędzy, bo przecież niedawno zobyli muła z wozem i gdyby teraz kupiliby lokal w centrum miasta, to byłoby dla nich podejrzane, a tego Lui nie chciał.
Tak więc chłopiec miał wiele obowiązków, zresztą jak wszystkie dzieci w Alkamon, które musiały od małego pracować i pomagać rodzicom, ale nigdy nie narzekały, rozumiejąc jak jest ciężko.
Któregoś dnia, w niedzielę, która była jedynym wolnym dniem dla ludzi w Alkamon, Kim wybrał się w odwiedziny do starego rybaka. Tak robił od dłuższego już czasu i pomagał staruszkowi, przywożąc drzewo na opał, nosząc wodę, często napalił mu w piecu i wspierał w bardzo wielu czynnościach, w których stary Nataniel nie dawał sobie już rady. Potem siadali i Kim czytał staruszkowi lub Nataniel opowiadał o odległych miastach, jakie widział w młodości, gdy był marynarzem. To tam nauczył go czytać pewien bosman i książki pozwalały mu przetrwać długie rejsy.
Minęła długa zima, wreszcie drzewa zaczęły się zielenić i puszczać pąki. Rodzice Kima kupili niewielki lokal w centrum Alkamon i matka zaczęła sprzedawać tam pieczywo, które dowoził im Kim.
Któregoś pięknego, ciepłego dnia chłopiec wracał z młyna i na drodze wiodącej do miasta spotkał wędrowca. Był to dosyć młody jeszcze mężczyzna ubrany w brązowe spodnie, niegdyś białą koszulę i ciemno zieloną kamizelkę, a głowę zdobił mu śmieszny mały kapelusik z piórkami zatkniętymi za wstążkę. Jego szczupłą, pociągłą twarz upiększała krótko przystrzyżona bródka i sztywny, sterczący wąsik.
- Witaj chłopcze - zdjął kapelusz i skłonił się przed Kimem, który zatrzymał muła - Czy ta droga prowadzi do Alkamon?
- Tak - odparł chłopiec.
- A czy daleko jeszcze do tego miasta?
- Prawie dwie mile. Jeśli pan chce, podwiozę pana.
- O, dziękuję dziecko - odparł wędrowiec i szybko usadowił się na wozie, siadając z tyłu za Kimem i swoją torbę, którą niósł przewieszoną przez ramię, położył na workach z mąką.
Wóz ruszył i jechali jakiś czas w milczeniu. Kim rozmyślał o starym Natanielu, którego planował dziś odwiedzić po zakończeniu pracy, a wędrowiec podziwiał krajobrazy. W pewnym momencie zapytał:
- Czy znasz w mieście jakieś miejsce, gdzie mógłbym odpocząć kilka dni i gdzie nie zedrą ze mnie skóry?
Chłopiec myślał przez chwilę i odparł:
- Myślę, że w gospodzie u kulawego Icka będzie panu dobrze. Niedrogo i w centrum miasta, obok naszego sklepu z pieczywem.
- A to stąd ta mąka, którą wieziesz.
- Mąkę wiozę do domu, gdzie mamy piekarnię i ojciec jej potrzebuje do wypieków.
- A daleko od waszego domu do tej gospody?
- Nie, kwadrans spacerem.
- Jeśli wszystko pójdzie tak, jak planuję, zaproszę was w niedzielę na spotkanie, na którym będę opowiadał fantastyczne historie, baśnie i legendy. Muszę tylko znaleźć odpowiednie miejsce do tego, aby mogła się pomieścić tam spora grupa słuchaczy.
- Może na placu króla Zakiela, tam jest dość dużo miejsca przy fontannie, a wieczory są już teraz ciepłe.
- Rozejrzę się po mieście i coś na pewno znajdę. Może rzeczywiście, jak mówisz, na tym placu byłoby dobrze.
- A co to za spotkanie będzie?
- Jestem bajarzem. Chodzę od miasta do miasta i opowiadam ludziom baśnie, legendy i niesamowite historie, za które zbieram co łaska od nich i tak zarabiam na życie.
W mieście był duży ruch jak w każdą środę. Tego bowiem dnia odbywał się tu duży bazar i ludzie przybywali do miasta z okolicznych wiosek, by coś sprzedać lub kupić. Kim wyprzągł muła i wstawił go do małej szopy, gdzie miał wygrodzone swoje miejsce. Dorzucił trochę owsa do żłobu i naniósł świeżej wody. Potem poszedł do piekarni i choć na dziś zakończył już swoje prace, to chciał jeszcze pomóc w sprzątaniu.
Miał już 13 lat i wydawało mu się, że jest prawie dorosły. Jak na te lata był chłopcem rozumnym i dostrzegał wiele rzeczy, na które jego rówieśnicy nie zwróciliby uwagi. Jedną z takich rzeczy, która go zaniepokoiła, było to, że odkąd pojawiły się w domu złote monety, ojciec i Selena bardzo się zmienili. Ojciec stał się surowym człowiekiem, bardzo wymagającym i karzącym nawet za najdrobniejsze przewinienia. Dawniej był ciepłym i miłym człowiekiem kochającym zarówno syna, jak i córkę. Teraz Selena była rozpieszczana przez ojca i zasypywana prezentami, co bardzo jej się podobało i potrafiła z tego korzystać. Nie pracowała już jak dawniej. Teraz w domu sprzątała i gotowała najęta do tego kobieta, a Selena, której Lui zabronił jakiejkolwiek pracy, całymi dniami spacerowała po mieście, zaglądając do domów kupieckich i kupując nowe fatałaszki.
Tylko Marcel i Kim pozostali tymi samymi ludźmi, których nie omamił blask złota i nie odmienił ich charakterów na gorsze. Matka była skromną osobą, która do życia nie potrzebowała złota i przepychu. Nie godziła się na to, co dzieje się z jej mężem i córką, ale nie miała na to żadnego wpływu, gdyż była uległa wobec męża.
W mieście ludzie także widzieli te zmiany i szeptali, że Lui chyba zawarł pakt z diabłem, który wyrwał jego żonę ze szponów śmierci i obsypał go złotem, no bo skąd niby mieliby to wszystko. Nie podobało im się także i to że Marcel, drobna kobieta po tak wyniszczającej chorobie wciąż ciężko pracuje w sklepie. Kim również miał wiele obowiązków i wykonywał je, nie narzekając, podczas gdy Selena całymi dniami nie robiła nic.
Kiedy Kim pomógł w piekarni, pobiegł do sklepu do matki. Na jej zmęczonej twarzy zawsze pojawiał się uśmiech, kiedy stawał w drzwiach zmęczony biegiem. W sklepie jakby jaśniej się robiło, kiedy tam przebywał, a i ludziom pojawiał się uśmiech na twarzy, widząc jak ten chłopiec cieszy się, że może być blisko matki.
- Dzień dobry, mateczko - przywitał ją od progu. Dopiero teraz widzieli się po raz pierwszy, choć było już po południu. Kiedy wstawał z ojcem, by pomóc w piekarni była noc i matka jeszcze spała.
- Dzień dobry, moje słoneczko- przywitała go, całując w czoło - zmęczony?
- Trochę.
- To połóż się i prześpij trochę. Mówiłam ojcu, że masz za dużo obowiązków, ale on mnie nie słucha.
- Muszę iść zaraz do Nataniela, obiecałem mu, że przyjdę. Wiesz mamo, kiedy wracałem z młyna, spotkałem wędrowca, który zatrzymał się w mieście i mówi, że w sobotę wieczorem zorganizuje dla nas przedstawienie i będzie opowiadał bajki, baśnie i różne niesamowite historie.
- Dla nas zorganizuje to przedstawienie? - zapytała zdziwiona Marcel.
- No dla nas, dla mieszkańców Alkamon.
- Aha. Pewnie byś chciał iść na nie?
- Bardzo.
- No to pójdziesz - odparła matka.
- Ale czy tata się zgodzi?
- Zgodzi się, zgodzi. Należy ci się przecież trochę rozrywki.
Odgłos dzwonka wiszącego nad drzwiami przerwał rozmowę. Oboje spojrzeli w kierunku drzwi, skąd nadchodził obcy mężczyzna. Wysoki, o szerokich ramionach i twarzy pokrytej zarostem spoglądał na matkę i syna stojących za ladą. Jego wzrok był przenikliwy i wydawało się, że sięga w głąb duszy. Położył prawą dłoń, z palcami przyozdobionymi sygnetami i chrapliwym głosem, który zmroził im krew w żyłach, spytał:
- Czy dostanę tu te słynne rogale księżycowe?
- Niestety, księżycowe rogale sprzedają się bardzo szybko i już w godzinę po otwarciu sklepu ich nie ma.
- O, to szkoda. Tyle o nich słyszałem, że chciałem spróbować, czy rzeczywiście są tak dobre jak ludzie mówią.
- To może jutro pan przyjdzie? - zapytała Marcel.
- Może rzeczywiście przyjdę jutro z samego rana, ale żeby były ciepłe i pachnące, bo inaczej się zdenerwuje i wtedy może być źle - powiedział tym swoim chrapliwym głosem.
-Oczywiście że będą ciepłe, wręcz gorące...

 

 

 

Dodaj bajkę

Szukaj

"Odkryj e-wolontariat"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek nagrodzona!

Bajkownia.org -Fabryka Bajek zajęła 2 miejsce w ogólnopolskim konkursie "Odkryj e-wolontariat""

Patronat medialny

 

 190x120 anim bajk

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek wspiera akcję Ministerstwa Środowiska - "Pobierz aplikację na smartfona i zagraj z dzieckiem w „Posegreguj śmieci”.  Sprawdź kto z Was zostanie mistrzem w segregowaniu?"

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - druga tura konkursu na najlepsze strony Internetu

 

Bajkownia.org - Fabryka Bajek dla dzieci - Złota Strona Tygodnia Wprost lipiec 2012